16 stycznia 2011

Droga na szczyt

Jestem dopiero na początku tej drogi. Jest na niej wiele trudności i nie wiem czy podołam temu wyzwaniu. Nie ma czego się chwycić, nie ma na czym stanąć. Jestem tylko ja i cienka lina, która mnie przytrzymuje. Żebym nie upadła na samo dno. Żebym żyła. Tylko tyle. Reszta zależy ode mnie. Czy dotrwam do końca? Staram się jak mogę. Nic mi nie może przeszkodzić... Opadam z sił. Czuję jak moje całe ciało drży, a to dopiero połowa drogi. Raz po raz wydaję z siebie krzyk, który daje mi do zrozumienia, że dłużej tak nie wytrzymam. Krzyk przenikający wszystkich gapiów na wskroś. Chcę sięgnąć wyżej, dalej. Niestety nie udało mi się. Lecę w dół. Tylko cienka lina. Udało mi się złapać ponownie drogi, postawiłam sobie cel i będę podążać za nim tak długo, dopóki nie spadnę. Jestem wyczerpana i opadnięta z sił, ale chcę dotrzeć na sam szczyt. Ponownie mijam znaną mi już drogę. W TYM miejscu jestem bardziej uważna. Udało mi się! Teraz idzie mi zadziwiająco szybko. Jestem coraz wyżej i dalej. Nie czuję już rąk. Gdy widzę już koniec drogi jestem szczęśliwa. Chcę dotknąć szczytu. Wyciągam rękę i... Czarny scenariusz tej chwili się urzeczywistnia. Poślizgnęłam się... upadłam...

*Dziewczyna wstała z materaca. Zmęczonym wzrokiem powędrowała po sali. Była tam całkowita cisza. Pan Maciek tylko poklepał po ramieniu dziewczynę i stwierdził 'może następnym razem'. Ściągnął jej uprząż i dołączyła do reszty grupy. Nie udało jej się zdobyć trzeciego toru na pochyłej ściance. Będzie próbować dalej.


Natchnęło mnie wczoraj. Całe dwa tygodnie, dzień po dniu, na ściance wspinaczkowej. 
Do wakacji 156 dni.