Jestem szczęśliwa,
ale mam już wszystkiego serdecznie dość. Jestem zbyt ambitna, zbyt
chciwa, zbyt egoistyczna. Nie mam sił dalej żyć, tak jak bym
chciała. Nie jestem „superwoman” w obcisłych rajtkach. Kiedy
patrzę w lustro nie widzę silnej, wspaniałej kobiety, za którą
się uważam. Widzę kruchą istotkę, która boi się każdego złego
słowa. Nie zniosłaby tego, że ktoś naśmiewa się z niej. Chce
wielu rzeczy, których mieć nie może. Cały czas gra na zwłokę,
jak gdyby świat miał istnieć już zawsze. Tak właśnie widzę tę
istotę. Czasem gdy spojrzę jej prosto w oczy widzę uczucia,
uczucia które tak wspaniale chowam przed światem, przysłonięte
ogromną i jak dotąd wytrzymałą zaporą. Czasem przecieka i to
najczęściej wtedy kiedy jest sama lub z kimś kto zna kod
zabezpieczający do tej właśnie zapory.
Tym kimś jest
jedna osoba, a może raczej była. Znam ją bardzo dobrze. Mogę
nawet stwierdzić, że on, bo to właśnie osobnik płci przeciwnej,
zna mnie lepiej ode mnie. Zna moje lęki, moje przyzwyczajenia, wie
co mnie uszczęśliwia. Lecz nawet przed nim nauczyłam się bronić.
Odpycham go swoją obojętnością i milczeniem. Jest wirusem mojego
życia i nie powinno go w nim być. Powinien być pojedynczym
epizodem, a stał się całą powieścią. Może tak miało być,
może właśnie miałam się do niego zbliżyć, by poznawać samą
siebie. Wirus się rozprzestrzenił i gra się rozpoczęła. Kto się
pierwszy zakocha, odpada.
Nie przyznałam się
do swojej pierwszej porażki. Oszukałam przeznaczenie i wygrałam.
Jednak jak w każdej grze jeśli są zwycięzcy, są też i
przegrani. Obawiam się, że tym razem również przegrałam.
Zgubiłam się w odnajdywaniu prawdziwej siebie. Pozwoliłam za
bardzo wypłynąć swojej duszy na wierzch i utopiłam cały swój
dotychczasowy dobytek.