Z jednej strony
stoję ja, wpatrzona w Ciebie jak w obrazek, namalowany ręką
najwspanialszego artysty. Gdy patrzysz na mnie swoim ciepłym
wzrokiem, ściska mnie za żołądek. Zatracam się w Twoich ciemnych
oczach, świruję na samą myśl o Twojej bliskości. Jesteś dla
mnie nowością, nikogo takiego nie znałam do momentu, w którym
pojawiłeś się obok mnie. A kiedy się pojawiłeś, musiało
upłynąć trochę czasu, żebym zdała sobie sprawę z tego jak
bardzo zależy mi na Twojej obecności w moim życiu. Stopniowo
uświadamiałam sobie, że coś się dzieje i dzieje się to na
naszych oczach, na oczach wszystkich. Uwielbiam kiedy kładziesz na
mnie swoją głowę i wsłuchujesz się w to co mówię. Potem mówisz
Ty, a ja zamykam się w sobie i wchłaniam każde słowo, które
wypowiesz.
Z drugiej strony
stoisz Ty we własnej osobie, wypatrujący nie wiadomo czego, nie
wiadomo gdzie. Naprawdę trudno jest odczytać Twoje zamiary,
oczekiwania, uczucia. Próbując odgadnąć Twoje myśli, można by
się zgubić. Mówiłeś do mnie przyciszonym głosem, wypowiadając
moje imię. Nie robiłeś nic, a zrobiłeś tak wiele.
A miedzy nami ta
okropna przepaść, której nie dam rady przekroczyć sama. Dzieli
nas ona od bycia razem, od bycia parą, która zakłóciłaby
porządek wszechświata. Kiedy był na to czas ja nic nie zrobiłam,
a Ty również nie wykazałeś inicjatywy, więc teraz stoimy w
bezruchu. Czekamy patrząc na siebie. Teraz zastanawiam się jaki
jest w tym sens. Czy warto pchać się na siłę w związek, gdzie ja
będę ponad swoje możliwości, a Ty mógłbyś mieć wszystko za
machnięciem ręki.