9 kwietnia 2012

Gdzieś pomiędzy ciszą, a snem


Pamiętam jakby wydarzyło się to zaledwie wczoraj. Godzina trzecia nad ranem. Budzę się ze złym przeczuciem. Mam świadomość, że COŚ tu jest nie tak. Nie powinnam się tak bać. Nie mam powodów do tego. Wszystko w porządku. Przyjaciele, rodzina. Jednak siedzę z zapalonym światłem i boję się z każdą sekundą coraz bardziej. Płaczę jak małe dziecko. Chcę krzyczeć, ale nie potrafię. Zdobywam się na jedno żałosne „Tato, mamo!”. Cisza. Płaczę dalej i coraz głośniej. Jeszcze raz próbuję zawołać: „Ej!”. Czuję się jakbym była tu tylko ja i to COŚ. Jednak po dłuższej chwili ktoś się budzi. Słyszę kroki. Przerażona wpatruję się w drzwi, w których staje zaspany ojciec. Patrzy na mnie i pyta co się stało. Załamującym się głosem twierdzę, że COŚ tu jest i boję się tego. Boję się, że zniknę, że zostanę uprowadzona. Ojciec powiedział, że mam iść spać z mamą. Jednak ona niewzruszona śpi dalej. Ja cała spocona, przykryta pod sam czubek głowy, wpatruję się w lustro. Widać w nim całą sypialnię. To nie mija. Nie chcę patrzeć, ale nie chcę zamykać oczu. Nienawidziłam jej wtedy. Swojej własnej matki. Nastał dzień. Nikt o nic nie pytał. W kolejnych miesiącach powtarzało się to kilka razy. Nie krzyczałam. Po prostu siedziałam i płakałam. To działo się niezależnie od pory dnia i nocy. Czasem trwało to kilka minut. Czasem bałam się godzinami. Teraz leżę z niepokojem rozglądając się po pokoju. To COŚ znowu tu jest. Często tu bywa. Może to znak, albo zaginiona dusza. Teraz już nie płaczę. Przyzwyczaiłam się do tego, chociaż wciąż się tego boję.