Karma...
Ona zawsze wraca.
Ona zawsze wraca.
Widzę to na
przykładzie osoby, która wiele razy mnie zraniła. Wciąż słyszę
o problemach wynikających z beznadziejnych sytuacji, w jakich się
znajduje. Jest mi przykro z tego powodu. Zastanawiam się, czy
unikając pewnych zdarzeń, znaleźlibyśmy się w tym samym
położeniu. Czy byłoby inaczej. Myślę, że każdy zadaje sobie w
życiu chociaż raz to pytanie.
Chciałabym
zobaczyć swoje życie, jakim byłoby, gdybym potrafiła być
bardziej stanowcza i pewniejsza siebie. Ile bym dała, by sprawdzić
co by się wydarzyło, gdybym nie pozwoliła sobą pomiatać.
Nigdy się nie dowiem.
Co jest w tym
wszystkim najgorsze? Wciąż trzymam się osoby, która zraniła mnie
najbardziej. Mam nadzieję, że to się nie powtórzy. A co jeśli
tak? Jeżeli znowu poczuję się tak jak wtedy, wiem że nie będę
musiała się mścić. Karma odwala za mnie całą robotę. Zajmuje
się wszystkim. Sprawia, że pojawiają się problemy, które mnie
nie dotyczą. Sprawia, że ktoś musi się martwić, kiedy ja nie
muszę nic.
Nie mogę się
powstrzymać od myślenia o jednym. Mam wyjście ewakuacyjne, do
którego ostatnio niebezpiecznie się zbliżyłam. Myślę o tym
jedynym wyjściu, którego skutki są nieodwracalne. Bo przecież
zawszę mogę powiedzieć dość. Zawsze mogę powiedzieć, że to
koniec. A jak wyjdę tymi drzwiami, co mnie za nimi czeka? Obejrzę
film własnego życia? Doznam najgorsze tortury, czy może znajdę
się w nicości? Myślałam o tym wiele razy. Nawet przy
najprostszych czynnościach, wmawiałam sobie, że przecież zawsze
jest to jedno wyjście.
Karma?
Ona zawsze wraca... a to jak to
zinterpretujemy, to już sprawa indywidualna. Ja to widzę. A Ty?